X
Uwaga
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.
×
Artykuły

Jak zostać producentem zawiesi łańcuchowych w tydzień? Krok po kroku

Prześlij nam swój artykuł
Zobacz galerię zdjęć

Czy można zmontować zawiesie łańcuchowe na biurku lub stole kuchennym? Czy wystarczy do tego brzeszczot i tłuczek do mięsa? Czy wystawimy na ten produkt legalny atest? Okazuje się, że tak. Wszystko w rękach „kompetentnej osoby” (ang. competenet person) niejednoznacznie definiowanej przez normę PN-EN 818-4, która w dalszym ciągu nie doczekała się tłumaczenia na język polski. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, żeby stać się producentem zawiesi łańcuchowych. 

 

Wizja i misja

Grill u szwagra. Piwko było, polityka była, karczek i kiełbaska też. Czas na poważny temat: biznes. Szwagier ma super pomysł, że najlepiej byłoby produkować zawiesia łańcuchowe, bo to w sumie działa tak jak klocki Lego. Widział filmiki w necie i na grupie. Cała produkcja wygląda banalnie. Ma chłop wizję jak to zawsze u niego, wizję szybkiego zysku. Misja też jest, jak najwięcej zarobić, jak najmniej się narobić. Zasypać rynek zawiesiami łańcuchowymi spod waszego młotka i brzeszczota. Tanio kupić, drogo sprzedać i jest git. Wchodzisz w to? Oczywiście, że wchodzisz. Szwagier mówi, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten biznes rozkręcić nawet w ciągu tygodnia. Zbyt macie pewny – Internet. Tam się wszystko sprzeda. Cały świat czeka zatem na wasze zawiesia.


Biznes plan i podział ról

Dział produkcji

Inwestycja w wyspecjalizowane narzędzia nie będzie potrzebna, bo na początek działalności wystarczy przymiar, młotek i brzeszczot. Opcjonalnie mogą przydać się kombinerki. Jednym słowem dział produkcji stoi. Niestety, zawiesia trzeba produkować zgodnie z jakimiś normami. Szwagier sprawdził. Skoro jest was dwóch, jeden będzie produkował, drugi zrobi kontrolę jakości, żeby nie było konfliktu interesów. Kontroler wystawi atest zgodny z obowiązującymi normami krajowymi, dyrektywami i przepisami. Obowiązkowo trzeba ściągnąć z Internetu instrukcję użytkowania dla hakowego, który niewykluczone, że będzie miał takie zawiesie pierwszy raz w rękach. Może się zdarzyć, że swoje uprawnienia nabył niedawno na znanym portalu aukcyjnym. Sprawdziliśmy, działa.

Dział kontroli jakości

Z atestami nie powinno być problemu, bo szablonów w sieci jest setki. Wystarczy, zrobić kopiuj/wklej i przy odrobinie szczęścia wszystkie elementy połączycie w jedną całość. Szwagier może nie będzie oszczędzał na naukowych inicjatywach i zaopatrzy wasz dział KJ w normy z serii PN-EN 818. Najlepiej od razu cały set. Ale uwaga! Może wyjść drogo, bo ok. 500 zł. Jeśli jeszcze dołożymy do tego pakiet EN 1677, to już może solidnie obciążyć na początek budżet nowego przedsiębiorstwa. Lepiej uwzględnić to wcześniej w kosztach działalności. Można też doposażyć kontrolę jakości później, a na razie posiłkować się Google’em. 

 

Kompetencje? Nie ma sprawy!

Uwaga może się zdarzyć, że producent nie da instrukcji i nie będziecie wiedzieli, co z czym łączyć. Wówczas trzeba będzie samodzielnie kompletować i zadbać o kompatybilność akcesoriów. W innym razie nie stworzą profesjonalnego i bezpiecznego ustroju do podnoszenia. Należy też zadbać o kompetencje, żeby uzyskać status „osoby kompetentnej”. Jak wskazuje norma PN-EN 818-4 (pamiętajmy, że jest po angielsku), taka osoba jest jak Joker i może wszystko. Nie pozostaje nic innego, żeby się nią stać. W niektórych przypadkach wystarczy już rozmowa z kimś, kto takie zawiesie po prostu kiedyś zmontował. Nie jest określone, kim tak naprawdę taki "szkoleniowiec" powinien być. Ot cały know-how.

 

Łańcuch dostaw

Gdyby na początek nie udało się nawiązać współpracy ze światowymi partnerami, zostają w opcji portale aukcyjne i niezawodny AliExpress. Nie wszyscy wielcy gracze mogą chcieć od razu wchodzić w stosunki biznesowe z firmą bez historii, ale może się wam poszczęści. Zła wiadomość dla szwagra jest taka, że ci znani mają drogo. Rodzimych producentów osprzętu łańcuchowego nie ma w ogóle, a tych zagranicznych jest niewielu. A zatem, przed wami import, kontenery i takie tam, ale to też jest do przeżycia.

Jeśli wejdziecie w import, może przydać się znajomość języków, ale nie musi. Warto też mieć jakieś umiejętności z zakresu inżynierii. Przynajmniej matematyki i fizyki, żeby zamówić komponenty u różnych dostawców i połączyć je potem w możliwie kompatybilne zespoły, dające oczekiwane DOR.

 

Klasy, normy, dyrektywy. O co tutaj chodzi?

Warto zwrócić uwagę, że elementy są dostępne w różnych klasach wytrzymałości. Znormalizowana jest faktycznie tylko klasa 8 (EN 818). Jak dotąd nie udało się jeszcze unormować klas 10 i 12, choć są dostępne na rynku już od jakiegoś czasu. Ewidentnie mamy tu poślizg. Zarówno uznani producenci, jak i dystrybutorzy w tym zakresie „szyją”, więc nie ma co łamać sobie głowy wyższą mechaniką na starcie. Dyrektywę maszynową możecie też sobie odpuścić. Wystarczy, że się na nią powołacie, jak reszta. I tak nikt tego nigdy nie sprawdzi. Jeśli jednak trzeba będzie tę zbieraninę różnych tanich komponentów zebrać w jakąś całość, przyda się mimo wszystko jakaś norma. Angielska wersja polskiej normy może być pewnego rodzaju przeszkodą. No ale od czego jest translator, Google czy ostatnio AI.

 

A co z atestem?

W ateście za wiele nie trzeba pisać. Użyte w normie uniwersalne wyrażenie „przynajmniej” (ang. at least) nie wskazuje dokładnie, co na tym ateście powinno się ostatecznie znaleźć. Możemy się umówić, że na początek można sobie „na czuja” któreś parametry po prostu wstawić. Najwyżej klient się upomni o jakieś dodatkowe, to mu je wygenerujecie. Tip dla początkujących w branży: WLL, czyli polski DOR to raczej must-have, ale to już oceni „osoba kompetentna”, czyli szwagier. On również będzie miał za zadanie opatrzyć dokument swoim podpisem jako zapewne specjalista ds. kontroli zawiesi łańcuchowych lub inspektor techniczny, draftsman czy co tam wymyśli. W pieczątkę tego typu warto zainwestować, ostatecznie można dokument podpisać elektronicznie i też będzie ok. W miejscu producent zawiesia, oczywiście wpisujecie nazwę swojego przedsiębiorstwa, czyli np. Europejskie Centrum Zawiesi czy coś podobnego, żeby wyglądało, że jesteście globalnym producentem. Może nazwiemy się POLSLING, czyli polskie zawiesie, ale ta nazwa jest już zajęta. Można spróbować z inspirowaną, czyli np. POLSLINGS. W erze wolnego handlu nie narazicie się raczej na problemy prawne. Za to można trochę powozić się na marce z tradycją. Zawsze sprawdza się wariant: inicjały twoje i szwagra. Pod warunkiem, że szwagier nie nazywa się Darek Urbański, a ty Paweł Adamski.

 

Jestem producentem z UE. Oto dowód!

Co dalej? A, tak. Znak CE. To mus! Bez tego nic się nie sprzeda. Z tym akurat też nie ma problemu. Czy waszym dostawcą jest AliExpress, czy globalny znany producent, zasada jest jedna? A mianowicie: Mieszkasz w Europie, montujesz w Europie, nabijasz w Europie CE. Proste jak konstrukcja koła! A wydawało się takie skomplikowane.

 

Dostawa i podział zysku

Zawiesie gotowe z atestem można wrzucić do paczkomatu i mamy pierwszy deal. Na pewno udało się sprzedać zawiesie w dobrej cenie, nie macie przecież prawie żadnych kosztów i tanio kupiliście akcesoria do montażu. Do tego zamawialiście tam, gdzie chcieliście, bo nie wiążą was żadne poważne stosunki biznesowe z rekinami branży. Normy są tak napisane, że można spać spokojnie. Instytucje dozorowe czy inspekcje, które kiedyś nadzorowały takie procesy, już dawno straciły swój autorytet. Nawet jak zrobicie buble, to hakowy i tak się nie połapie, bo też ma uprawnienia z portalu aukcyjnego.

Przy odrobinie szczęścia, odjedziecie konkurencji! Jak już trochę zarobicie, warto zainwestować w marketing, bo to teraz podstawa. Sprawdza się układ z kumplami i ich kumplami, w stylu piwo za opinię na Google i dwa za negatywa dla konkurencji. Interes się kręci. Szwagier kasę dzieli. Macie "górkę", ale...

 

No właśnie, ale ...

O ile źle skrojony garnitur czy błędnie zadrukowany kubek reklamowy nikomu krzywdy nie zrobią, to już wadliwie zmontowane zawiesie tak. W branży dźwignicowej życie i bezpieczeństwo ludzi są narażane każdego dnia. Czy masz odpowiednie zasoby i know-how, by sprostać faktycznym wymaganiom produkcyjnym i jakościowym? Czy jesteś gotów podjąć ryzyko i wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo ludzi i maszyn? Czy stać cię na inwestycję w OC produktu? Czy zaopatrujesz się we właściwym miejscu?

 

Co na to firma POLSLING?

Jako producent i serwisant zawiesi z niemal 30-letnim doświadczeniem, często odrzucamy zlecenia na przeglądy różnych „tworów łańcuchowych”. Niemal wyjęte żywcem z historii o biznesie łańcuchowym szwagra. Niestety, patologie w branży dźwignicowej są coraz bardziej widoczne, gdzie dominuje kryterium „najniższa cena” – przekształcając ten sektor w targowisko.

Kupuj świadomie! Jeśli użytkujesz zawiesia, zadbaj o ich serwisowanie i szkolenie ludzi, którzy pracują z nimi na co dzień. Tutaj znajdziesz listę kontrolną, pozwalającą ocenić stan zawiesia. W razie konieczności możesz zlecić przegląd u nas lub innego uznanego producenta. Byle nie u szwagra.


Komentarze

Aby dodać komentarz musisz być zalogowany.


Pozostałe artykuły

Siłomierze cyfrowe w pracy

Siłomierze cyfrowe w pracy

Przemysł, place budowy, porty, centra transportowe - wszędzie tam dynamometry są niezbędnym elementem pracy. Ważenie podwieszonego ładunku,...

wszystkie artykuły

BLOG